W niedzielę wybrzmiały ostatnie akordy Actus Humanus Resurrectio 2018.
Po południu w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego usłyszeliśmy 6 duetów koncertujących na skrzypce i altówkę Antonio Bartolomeo Bruniego (1757-1821). Choć Bruni urodził się i umarł w Cuneo we Włoszech, większość życia spędził w Paryżu. Jak dowiedzieliśmy się z zapowiedzi przed koncertem, był konformistą, potrafił znaleźć dla siebie miejsce i zdobyć przychylność wszystkich frakcji w burzliwym we Francji czasie na przełomie XVIII i XIX wieku. Za przykład niech wystarczy, że w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej był odpowiedzialny za inwentaryzację instrumentów muzycznych, które zachowały się w domach arystokratów skazanych w czasie Wielkiego Terroru, czasem tych samych, z których mecenatu korzystał przed rewolucją.
Utwory Bruniego wykonali Katarzyna Anna Olszewska na skrzypcach i Dymitr Olszewski na altówce. Rodzinny duet zaprezentował się z bardzo dobrej strony, czuć było w ich graniu duże wzajemne zrozumienie, pasję, czasami wręcz żar, jak w polonezie z czwartego duetu. Same kompozycje mnie jednak nie zachwyciły. Sporo w nich było powtarzalności, dłużyzn, niekończących się zakończeń. Za długi był też sam koncert. Duża część publiczności musiała przejść z ratusza do Centrum św. Jana, dwadzieścia minut pomiędzy koncertami to czas zdecydowanie zbyt krótki. Tym bardziej szkoda, że nie starczyło go nawet na porządną porcję zasłużonych oklasków.
Na finałowym koncercie w Centrum św. Jana pojawił się dobrze znany gdańskiej publiczności Ottavio Dantone ze swoim zepołem Accademia Bizantina oraz solistami: Sophie Rennert, Monicą Piccinini, Delphine Galou i Martinem Vanbergiem. Usłyszeliśmy oratorium Il trionfo del Tempo e del Disinganno (Triumf Czasu i Rozczarowania), HWV 46 Georga Friedricha Händla; pierwsze oratorium, które w ogóle skomponował. Powstało niedługo po przyjeździe Händla do Rzymu i zostało wykonane po raz pierwszy 2 maja 1707 roku w pałacu przy Via del Corso należącym do jednego z jego rzymskich mecenasów, kardynała Benedetto Pamphiliego. Libretto, którego autorem jest sam kardynał Pamphili, to alegoryczny dyskurs czterech personifikacji: Piękna (Belezza), Przyjemności (Piacere), Rozczarowania (Disiganno) i Czasu (Tempo); uniwersalna przypowieść o ulotności doczesnego piękna, o nieuchronnym upływie czasu, o złudnej naturze rozkoszy.
Ottavio Dantone i Accademia Bizantina dają gwarancję dobrego, pełnego emocji wykonania. Tak było w czasie poprzednich edycji Actus Humanus w oratoriach La Resurrezione i Mesjasz; tak było, kiedy na Zamku Piastów Śląskich w Oleśnicy kameralny zespół zagrał Die Kunst der Fuge Johanna Sebastiana Bacha, tak było i tym razem.
Orkiestra dała z siebie wszystko i to zarówno w częściach instrumentalnych - w żywiołowej i pełnej pasji uwerturze, jak i w sonacie z pierwszej części, a właściwie: miniaturowym wirtuozowskim koncercie organowym. Mimo, że jest umieszczony w królestwie Przyjemności, jest raczej kontrapunktem, przypomnieniem, że to właśnie muzyka organowa miała dla kompozytora charakter ponadczasowy. Przez zupełny przypadek słuchałem następnego dnia na drugim końcu Polski takiego samego przypomnienia, podobnego koncertu organowego umieszczonego przez Händla ponad 30 lat później w Odzie na dzień św. Cecylii, HWV 76. Ale o tym już wkrótce w innej relacji.
Zespół instrumentalny idealnie współbrzmiał także z solistami, jak w arii Piękna Io vorrei due cori in seno, w której Monice Piccini towarzyszył cudowny duet lutni i klawesynu, w arii Crede l’uom ch’egli riposi w której melodia grana przez flety zdawała się delikatnie falować w przestrzeni Centrum św. Jana, czy w arii Piacere Tu giurasti di mai non lasciarmi, gdzie akompaniament smyczków, lutni, wiolonczeli i klawesynu był przejmujący i dramatyczny. Można by tak wyliczać bez końca. I tylko trochę żal mi było oboistki, której instrument odmawiał czasami współpracy i która musiała go przez cały koncert czyścić, ogrzewać, przedmuchiwać…
Śpiewacy także spisali się świetnie. Po pierwsze cała czwórka była bardzo dobrze do siebie dopasowana, dopracowane były nie tylko arie solowe, ale też duety (pięknie zgrany i precyzyjny duet Belezzy i Piacere Il voler nel fior degl’anni) i kwartety, np. niezwykłe Voglio Tempo per risolvere.
Najbardziej znaną arią z oratorium Triumf Czasu i Rozczarowania jest Lascia la spina, której materiał muzyczny został potem wykorzystany przez Händla w arii Lascia ch’io pianga w operze Rinaldo. Sophie Rennert wykonała ją znakomicie. Z jednej strony była delikatna i skromna, z drugiej posągowa i zdystansowana. Róże i ciernie... A jeśli dodać do tego świetną współpracę Ottavia Dantone na klawesynie i Michele Pasottiego na lutni (tego samego, który poprowadził zespół La Fonte Musica w czasie niezapomniego koncertu Enigma Fortuna na ubiegłorocznym Festiwalu Bachowskim w Świdnicy), dostajemy prawdziwą perełkę.
O Martinie Vanbergu napisałem po ubiegłorocznym wykonaniu La Resurrezione, że ilość i różnorodność brzmień, które usłyszeliśmy szła w parze z wielką precyzją i bardzo wysoką jakością wykonania. Tym razem to właśnie Martin Vanberg był dla mnie gwiazdą niedzielnego koncertu. Wyrazisty, zjawiskowy, wiarygodny. W mistrzowsko wykonanej arii Urne voi, che racchiudete był zdecydowany i przejmujący, a kiedy zaśpiewał o sztormie w arii È ben folle quel nocchier, w Centrum św. Jana mieliśmy prawdziwy sztorm emocji.
Delphine Galou darzę dużą sympatią. Bardzo miło było posłuchać jej znowu: choć zaśpiewała partię Rozczarowania, rozczarowania nie było wcale. Była za to postać z charakterem, gra aktorska i głęboki, charakterystyczny alt, który najbardziej ujął mnie w arii Più non cura valle oscura, w której dodatkowo bardzo dobrze współgrał z pięknym solo fletu.
Sporo pracy miała w niedzielę Monica Piccini, ale bardzo dobrze rozłożyła siły i brzmiała równo i doskonale od początku do końca oratorium. Do niej właśnie, we wzruszającej arii Tu del Ciel ministro eletto, należały ostatnie dźwięki Il Trionfo del Tempo e Desinganno. Był to jednocześnie ostatni akcent wielkanocnej edycji festiwalu Actus Humanus.
Będę z niecierpliwością czekać na następną odsłonę Actus Humanus. Będę też trochę tęsknić za jego niepowtarzalną atmosferą; rozmowami z ludźmi, którzy tę wyjątkową atmosferę współtworzą; za niespodziewanymi spotkaniami; interakcjami z czytelnikami na bieżąco komentującymi festiwalowe relacje; za wymienianiem uśmiechów z innymi melomanami; za magicznymi wnętrzami gdańskich zabytków; za podążaniem za głosem carillonów; za tym bezcennym dla mnie poczuciem przynależności do czasu i do miejsca.
Do zobaczenia!
0 komentarze:
Prześlij komentarz