Wszystkie posty

jeszcze więcej do czytania...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą B!BYDGOSZCZ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą B!BYDGOSZCZ. Pokaż wszystkie posty

BYDGOSZCZ WRACA DO PIERWSZEJ LIGI OŚRODKÓW MUZYKI DAWNEJ W POLSCE




Kiedy pierwsza edycje Bydgoskiej Sceny Barokowej rozpoczynała się oratorium Zmartwychwstanie Georga Friedricha Händla nikt nie spodziewał się, że nabierze to wymiaru symbolicznego. Muzyka dawna wykonywana na historycznym instrumentariów w kinie, które lata świetności miało dawno za sobą… Mało kto spodziewał się sukcesu takiego przedsięwzięcia. 

Po trzech edycjach zmienił się nie tylko Festiwal, ale i Kino Pomorzanin, stopniowo remontowane i dające większy komfort zarówno melomanom, jak i artystom.

Po trzeciej edycji Bydgoskiej Sceny Barokowej można śmiało powiedzieć, że to w tej chwili jeden z pięciu najważniejszych festiwali muzyki dawnej w Polsce. Tyko w tym roku wystawiono – pierwszy raz w Polsce operę Ptolemeusz i Aleksander Alessandro Scarlattiego, Koncerty brandenburskie Johanna Sebastiana Baca w 300. rocznicę ich powstania i pierwszy raz w Bydgoszczy na instrumentach historycznych, magiczny koncert z Madrygałami Claudia Monteverdiego, kantaty ze zbiorów gdańskich, czy muzykę odkrytego całkiem niedawno Piotra z Grudziądza. 

Na Gdańskiej 10, przed wejściem do rewitalizowanego Kina Pomorzanin pierwszy raz od kilkunastu lat zbierały się kolejki bydgoszczan. Ale nie tylko. Melomani zjeżdżali w październikowe weekendy z Warszawy, Gdańska, Olsztyna, Poznania. A i wykonawcy przysłużyli się temu, że Festiwal można nazwać międzynarodowym. W czasie 3. Edycji Bydgoskiej Sceny Barokowej oprócz plejady polskich gwiazd muzyki dawnej wystąpili wykonawcy ze Szwajcarii, Włoch, Brazylii, Niemiec, Czech, Słowacji… 

Czynników sukcesu Bydgoskiej Sceny Barokowej jest wiele: prężnie działająca Katedra Organów, Klawesynu i Muzyki Dawnej Akademii Muzycznej w Bydgoszczy – prawdziwa kuźnia talentów, genialna akustyka Kina Pomorzanin, pasja i zaangażowanie organizatorów Festiwalu, doskonale skonstruowane programy festiwalowe. 

Muzykę można odbierać subiektywnie, ale tego, że na Bydgoską Scenę Barokową bilety rozchodziły się w kilka dni po otwarciu sprzedaży; że wszyscy liczący się w Polsce artyści chcą przyjeżdżać do Bydgoszczy; tego, że na koncerty festiwalowe melomanów przywoziły do grodu nad Brdą autokary melomanów z innych miast Polski – już nie. 

Bydgoszcz po latach wróciła do pierwszej ligi ośrodków wykonawstwa historycznego muzyki dawnej, a Festiwal do pierwszej piątki tego typu wydarzeń w Polsce. Takie relacje można przeczytać, obejrzeć i wysłuchać nie tylko w mediach regionalnych, ale opiniotwórczych mediach ogólnopolskich, jak Ruch muzyczny czy TVP Kultura. 

A teraz pozostaje czekać na 4. edycję Bydgoskiej Sceny Barokowej i na kolejne zmiany w Kinie Pomorzanin. Czekać z niecierpliwością.

BACH 334



Urodziny Bacha!!! Oglądajcie!!!


B!LIVE, XXV Bydgoski Festiwal Operowy, cz. 2



Pierwsza część relacji z barokowego XXV Bydgoskiego Festiwalu Operowego była poświęcona przede wszystkim Herculesowi Georga Friedricha Händla, którego do Opery Nova w Bydgoszczy przywiózł Nationaltheater Mannheim Bydgoski Festiwal Operowy, cz. II

Dziś, ze sporym dystansem, z wielu powodów także i czasowym, o Il Trespolo Tutore Alessandra Stradelli, przedstawieniu Instytutu Opery, które mogliśmy zobaczyć w ramach  towarzyszącego festiwalowi 11. Operowego Forum Młodych oraz o największym festiwalowym rozczarowaniu - Naïs w wykonaniu Il Giardino d'Amore.

Instytut Opery, wspólny projekt warszawskich uczelni artystycznych: Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza, Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i Akademii Sztuk Pięknych wystawił w Bydgoszczy operę buffa Alessandra Stradelli Il Trespolo tutore w reżyserii Pawła Paszty. Przedstawienie wypadło bardzo zgrabnie, zarówno jeśli chodzi o warstwę muzyczną, jak i plastyczną inscenizacji. Skromna, ale dopracowana scenografia z ruchomymi elementami; pomysłowe i barwne kostiumy, zabawa rekwizytami i ich wykorzystanie jako dodatkowych nośników treści libretta oraz włączenie się aktorów w zmiany dekoracji nadało przedstawieniu plastyczności i dynamiki.

Bardzo dobrze spisali się soliści. Największe wrażenie wywarła na mnie zjawiskowa Anna Parysz jako Ciro. Jej rola była stylowa i dopracowana muzycznie w każdym szczególe, bardzo wiarygodnie przeprowadziła też zmianę wewnętrzną swojego bohatera. Ciekawą kreację stworzył także Paweł Kowalewski jako Simona. Było czysto, precyzyjnie, interesująco i... dowcipnie. 

Warstwę instrumentalną wykonała Orkiestra Instrumentów Historycznych Zakładu Muzyki Dawnej UMFC. I był to chyba największy zgrzyt studenckiego przedstawienia, bo poza instrumentami historycznymi okazały się melomanom instrumenty całkowicie wyjęte z kontekstu: zupełnie niebarokowa harfa i prawdziwe monstrum: keyboard z podłączonym głośnikiem. Ze współczuciem patrzyłem w czasie przedstawienia na organistkę, która pięknie wyrażała swoje emocje przy klawiaturze tego pseudopozytywu.

Na koniec o Naïs. Napisałem w jednym z poprzednich tekstów, że Naïs była dla mnie ogromnym rozczarowaniem. W dyskusji, która się rozwinęła obiecałem, że napiszę choć kilka słów o powodach tego rozczarowania. Jeden z czytelników napisał, że brzmienie orkiestry było wspaniałe. To prawda, orkiestra w uwerturze mnie oczarowała, potem nie było już tak dobrze. Brzmienie zespołu instrumentalnego było mało zróżnicowane, statyczne i ciężkie. Wielka szkoda, że instrumentaliści nie czerpali z pasji, elegancji, żywiołowości i lekkości dyrygującego całością Stefana Plewniaka. Dziwi to tym bardziej, że wielu z występujących w Bydgoszczy instrumentalistów znam ze znacznie lepszej strony z koncertów z innymi zespołami.

Zasiedziałą orkiestrę dałoby się jeszcze zaakceptować, co innego to, co pokazali wokaliści, a szczególnie para głównych bohaterów: Sean Clayton (Neptun) i Natalia Kawałek (Naïs). Sean Clayton to uznany tenor, występujący z najlepszymi zespołami na świecie, było więc bardziej niż zaskakujące, że nie wykonał czysto i precyzyjnie praktycznie żadnej ze swoich partii, a melizmaty brzmiały bardziej jak glissanda z nieokreślonym początkiem i końcem. 

Natalia Kawałek dysponuje mocnym i czystym głosem, to rzecz pewna. Niestety postawiła za bardzo na tę moc - w Bydgoszczy nie brzmiała, ale raczej grzmiała od początku do końca przedstawienia, niezależnie od tego, czy śpiewała o ptaszkach, czy o mękach. Była więc raczej jak bogini mądrości i wojny Minerwa albo królowa bogów Junona a nie nimfa Naïs. Z pastorale héroïque Rameau zostało tylko héroïque.

Bardzo dobre wrażenie wywarli na mnie jedynie Cécile Achille - sopran i Etienne Bazola – baryton. Oboje osadzili swoje role w charakterystycznym dla Rameau stylu, śpiewali  precyzyjnie, czysto, byli też wiarygodni, może także i dlatego, że jako jedyni z solistów spróbowali wprowadzić do swoich ról bardziej urozmaicony ruch sceniczny. Szczególne brawa należą się Cécile Achille, która w czasie wykonywania swoich partii dołączała do tancerzy i bezbłędnie wykonywała razem z nimi układy choreograficzne. Jakże to było różne od pary głównych bohaterów, których repertuar ruchów scenicznych ograniczył się do powolnych i majestatycznych ruchów rękoma.

W dużej kontrze do całości stał też chór – lekki, wielobarwny, interesujący i chyba najbardziej „francuski” ze wszystkich elementów przedstawienia.

Piękno muzyki tkwi między innymi w tym, że każdy odbiera ją inaczej, że w każdym z nas budzi inne emocje. Siłą muzyki jest też jej różnorodność. Bydgoski Festiwal Operowy to święto, w czasie którego melomani mogą wziąć udział w wydarzeniach naprawdę niezwykłych. Tym większe podziękowanie należy się organizatorom festiwalu za to, że zdecydowali się zaprosić do tego świętowania, także i muzykę dawną.


***
11. Operowe Forum Młodych
wydarzenie towarzyszące XXV Bydgoskiego Festiwalu Operowego

28.04.2018

Alessandro Stradella (1639-1682)
Il Trespolo tutore

Trespolo - Andrzej Lenart
Artemisia - Milena Lange
Ciro - Anna Parysz
Nino - Weronika Rabek
Simona - Paweł Kowalewski
Despina - Agnieszka Grala

dyrygent - Andrea de Carlo
reżyseria - Paweł Paszta
scenografia - Maciej Krajewski (ASP)
oprawa graficzna - Maja Żurawiecka (ASP)
kostiumy - Marta Kodeniec
charakteryzacja - Anna Sawicka

***

XXV Bydgoski Festiwal Operowy

30.04.2018

Jean-Philippe Rameau
NAÏS opéra-ballet / pastorale héroïque 

Il Giardino d’Amore

Stefan Plewniak - dyrygent 

Naïs - Natalia Kawałek
Neptun - Sean Clayton
Asterion - Erwin Aros Aravenna
Flore, Première & Deuxième Bergère - Cécile Achille
Jupiter, Telenus - David Witczak
Pluton, Tiresie, Palemon - Etienne Bazola

Reżyseria: Olivier Lexa 
Projekcje: Adam Nys
Choreografia: Iwona Runowska 
Reżyseria świateł: Maciej Igielski





B!LIVE, XXV Bydgoski Festiwal Operowy, cz. 1



Bydgoszczanie mają bardzo mało okazji do posłuchania dużych form barokowych, a jeśli chodzi o muzykę wykonywaną na instrumentach historycznych - prawie żadnych. Na całym świecie, także w Polsce, obowiązującą praktyką jest wykonawstwo świadome historycznie (z ang. historically informed performance), w Bydgoszczy takie koncerty organizują Katedra Klawesynu, Organów i Muzyki Dawnej bydgoskiej Akademii Muzycznej i muzycy stowarzyszenia Akademia Muzyki Dawnej, do głównych bydgoskich instytucji kulturalnych zespołów historycznych się jednak nie zaprasza. Wielkie podziękowania za oddanie miejsca muzyce dawnej należą się więc organizatorom zakończonego w niedzielę XXV Bydgoskiego Festiwalu Operowego.

W tym roku w gmachu Opery Nova mieliśmy okazję zobaczyć i posłuchać Naïs Jeana-Philippa Rameau w wykonaniu Il Giardino d’Amore, Herculesa Georga Friedricha Händla przywiezionego do Bydgoszczy przez Nationaltheater Mannheim oraz – w ramach towarzyszącego festiwalowi 11. Operowego Forum Młodych – Il Trespolo Tutore Alessandra Stradelli.

W pierwszej części relacji z festiwalu o tym, co wywołało we mnie najlepsze wrażenie. O Herculesie.

Angielskie libretto Herculesa, które opowiada o ostatnich dniach życia herosa, zostało napisane przez Thomasa Broughtona na podstawie dziewiątej księgi Metamorfoz Owidiusza oraz Trachinek Sofoklesa. Händel nazwał swoją kompozycję „dramatem muzycznym” (ang. musical drama), choć teoretycy muzyki próbują dostosować do niej także inne określenia: oratorium mitologiczne, oratorium świeckie czy opera chóralna. Rzeczywiście nawet za życia kompozytora Hercules był prezentowany publiczności zarówno w wersji koncertowej, jak i scenicznej. W Bydgoszczy mieliśmy okazję zobaczyć pełną wersję operową. 

Reżyser (Nigel Lowery) wyeksponował w swojej interpretacji mitu o Herkulesie ponadczasowe wartości, których dotyczy libretto: miłość, wierność, zazdrość, lojalność. W tym kontekście umieszczenie akcji nie w starożytności, tylko w średniowiecznym mieście i uniesienie duszy Herkulesa między gwiazdy przez rakietę kosmiczną nie raziło. Jedna z czytelniczek zapytała mnie, czy znalazłem sens w takim umiejscowieniu akcji. Szczerze mówiąc, nie zwracałem na to uwagi. Zostałem bez reszty wciągnięty w tę konwencję, od początku do końca czułem się częścią tego wszystkiego, co działo się na scenie - muzyki, słowa, obrazu, atmosfery.

Orkiestrą Nationaltheater Mannheim pokierował Bernhard Forck, koncertmistrz Akademie für Alte Musik Berlin, o którymi pisałem nie tak dawno po koncercie AKAMUS na tegorocznym festiwalu Actus Humanus Resurrectio (http://baroque-goes-nuts.blogspot.com/2018/03/blive-actus-humanus-resurrectio-2018.html). Doświadczenie genialnego skrzypka w pracy z zespołami historycznymi przełożyło się na doskonałe brzmienie orkiestry; to, że mieliśmy do czynienia z połączeniem instrumentarium współczesnego z kopiami instrumentów barokowych nie miało dla mnie tego wieczoru żadnego znaczenia. Było pięknie i szlachetnie. 

Bardzo pozytywne wrażenie wywarli soliści. Największe chyba Anna Hybiner, która jako herold Lichas subtelnie, a mimo to bardzo wyraziście wprowadzała akcję, komentowała, łączyła wątki i postaci. To także ona, przez wyczuwalny dystans do pozostałych bohaterów, do akcji scenicznej w ogóle, była dla mnie nośnikiem ponadczasowych wartości. Nie wiem, czy taki był zamysł reżysera, ale herold Anny Hybiner był dla mnie przybyszem z Niebios. Bardzo podobną rolę – jak w tragedii greckiej – pełnił też chór – punktualny, plastyczny, bardzo wyrównany i świetnie współpracujący z orkiestrą i solistami.

Na wielkie brawa zasłużyli też Mary-Ellen Nesi (Dejanira) - zjawiskowa i operująca w bardzo dużym interwale środków wykonawczych i jeszcze większym – emocji; Reuben Willcox – bardzo ludzki i dramatyczny Herkules; Cornelia Zink (Jole) – precyzyjny i wielobarwny sopran oraz David Lee (Hyllus) i Philipp Alexander Mehr (Kapłan).

Nationaltheater Mannheim przywiózł ze sobą do Bydgoszczy także imponującą scenografię razem ze wszystkimi datalami, między innymi wstawionym do gotyckiego okna ekranem, na którym mogliśmy oglądać gwiazdy, fruwające ptaki a nawet języki ognia ze stosu pogrzebowego Herculesa. Były też stylowe kostiumy. A zamiast rydwanu, start rakiety kosmicznej, która wyniosła Herculesa ku gwiazdom.

Tak Alcyd, gdy śmiertelną powłokę zostawił,
Lepszą częścią świetniejszym i większym się zjawił,
Wziął powagę dostojną i blask jaśniejący.
Wtem na lekkich obłokach władca wszechmogący,
Z nieba wóz czterokonny zesławszy na ziemię,
Wniósł go pomiędzy gwiazdy: Atlas uczuł brzemię.

(Owidiusz, Metamorfozy. XXXVIII Szata Dejaniry w przekładzie Brunona Kicińskiego)

W drugiej części relacji z XXV Bydgoskiego Festiwalu Operowego opowiem o powodach ogromnego rozczarowania po Naïs w wykonaniu Il Giardino d’Amore oraz o studenckim przedstawieniu Il Trespolo Tutore Stradelli.

***

5 maja 2018, godz. 19.00
Opera Nova w Bydgoszczy
XXV Bydgoski Festiwal Operowy

Georg Friedrich Händel
Hercules, HWV 60

Herkules: Reuben Willcox
Dejanira, jego żona: Mary-Ellen Nesi
Jole, córka króla Ochalii: Cornelia Zink 
Hyllus, syn Herkulesa: David Lee
Lichas, sługa Dejaniry: Anna Hybiner
Kapłan: Philipp Alexander Mehr
Orkiestra, Chór i Aktorzy Nationaltheater Mannheim
Kierownictwo muzyczne: Bernhard Forck
Reżyseria, scenografia, kostiumy: Nigel Lowery
Światła: Lothar Baumgarte
Przygotowanie chóru: Dani Juris


Baroque Goes Nuts! Podsumowanie roku 2017

Kiedy na początku 2017 roku postanowiłem znaleźć dla mojego pisania lepsze miejsce niż nikomu nie pokazywane notatki albo prywatny profil na Facebooku, nie przypuszczałem nawet, że wywoła to tak wielką lawinę pozytywnych zmian...

Dziękuję za wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionego roku: za spotkania, koncerty, festiwale, muzyczne podróże; za wszystkie otrzymane zaproszenia, dowody sympatii, rozmowy; za zaufanie; za to, że wokół Baroque Goes Nuts! zgromadziła się całkiem już spora grupa czytelników.

Nie byłoby tego wszystkiego gdyby nie pomoc i wsparcie - nie tylko w sprawach blogowych - Marcina. Mam nadzieję, że będę w stanie kiedyś to odpłacić...

Zapraszam do obejrzenia filmu z podsumowaniem wydarzeń tych kilku miesięcy blogowej działalności, muzycznie opartym na arii, której fragmencik stał się dżinglem do wszystkich dotychczasowych jutubek.

Przed nami już jednak rok 2018. Niech przyniesie wszystkim dużo radości; niech marzenia zmieniają się w plany!



B!LIVE, Brawurowy Falstaff w Operze Nova



Zaraz po premierze Falstaffa w Operze Nova nazwałem bydgoską inscenizację brawurową. Nie było przepychu, ekstrawagancji, awangardy. Była za to wciągająca zabawa symbolem, bryłą, światłem, barwą, przestrzenią, słowem, dźwiękiem, głosem. Zabawa bardzo interesująca i poprowadzona – bez żadnej szkody dla akcji – w żywiołowym tempie. Quickly, Quickly – szybko, szybko. 

Falstaff rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. A właściwie na dwóch platformach, z których jedna jest wnętrzem Zajazdu pod Podwiązką, a kiedy przesuwa się w dół, jej dach staje się częścią drugiej – trawnika parku w Windsorze. Scenografia, której autorką jest Jagna Janicka nie jest wystawna. Mamy do czynienia z pojedynczymi rekwizytami, które pobudzają wyobraźnię, stają się też niemymi świadkami akcji. Ważnym elementem dramaturgii przedstawienia staje się kanał orkiestry, do którego w finale drugiego aktu kumoszki z Windsoru (tutaj raczej niecne, niż wesołe) wrzucają wielki kosz na bieliznę, w którym schował się Falstaff. To kolejny element brawury inscenizacyjnej. Podczas antraktu wielu widzów podchodziło zresztą do kanału, żeby sprawdzić, jak została przeprowadzona cała akcja ze zrzuceniem kosza z Łukaszem Golińskim w środku trzy metry w dół. Piękne były kostiumy zaprojektowane przez Hannę Wójcikowską-Szymczak. Szczególnie spodobały mi się suknie uszyte z aksamitu dla Pani Quickly i Alicji Ford oraz stroje kilkudziesięcioosobowego chóru. „Ninfe! Elfi! Silfi! Sirene!” 

Utrwalony w świadomości wizerunek Fastaffa jako podstarzałego, grubego i raczej obleśnego lowelasa Maciej Prus, reżyser przedstawienia, zastąpił obrazem pełnego wewnętrznych rozterek, dojrzałego mężczyzny, który jest gotowy do skonfrontowania swoich słabostek ze słabościami świata – świata, który cały jest przecież farsą i sceną dla komedii życia. Jak w szekspirowskim „Jak wam się podoba” – „All the world’s a stage…” 

Bardzo dobrze wpisał się w tę konwencję Łukasz Goliński. Nie będę pisać o jego umiejętnościach wokalnych, te są na najwyższym poziomie. Najistotniejsze było to, że potrafił nakreślić rys psychologiczny Fastaffa i stopniową metamorfozę bohatera, której kulminacją było przejmujące „Una, due, tre, quattro… L’amore metamorfosa un uom in una bestia” (Raz, dwa, trzy , cztery… Miłość zmienia człowieka w bestię). To zresztą chyba najpiękniejszy fragment opery Verdiego, we wszystkich warstwach pełen kontrastów, które oddają wieczny konflikt pomiędzy sacrum a profanum, oczekiwaniami a rzeczywistością, uczuciami pięknymi i niskimi. I tym, że ten konflikt nigdy się nie kończy, bo „mezzanotte” – północ, o której śpiewa Falstaff jest nie tylko końcem jednego etapu, ale i początkiem następnego, niekoniecznie przecież lepszego. 

Także pozostali członkowie obsady sobotniej premiery spisali się doskonale. W scenach zbiorowych zdecydowanie najlepsze były panie, które w trzecim akcie doprowadziły je do perfekcji. I to zarówno we fragmentach komicznych (świetne, punktualne „Pizzica, pizzica!”), jak i frazach bardziej podniosłych, quasi-chorałowych („Domine fallo guasto!”). 

Z wokalistów szczególnie spodobali mi się przykuwający uwagę Szymon Rona w roli Bardolfa; dysponująca ciepłym, pełnym i czystym głosem Aleksandra Wiwała (Nannetta) oraz Małgorzata Ratajczak jako Pani Quickly. Rola była dopracowana w każdym szczególe, a Małgorzata Ratajczak była nie tylko świetna wokalnie, ale też zabawna i wiarygodna. Bardzo zgrabnie bawiła się też motywami, jeden z nich – „reverenza” – był zresztą tym, który najdłużej siedział w głowie i przypominał o sobie jeszcze wiele godzin po przedstawieniu. Uszanowanie. 

Uszanowanie także dla orkiestry poprowadzonej przez Piotra Wajraka i wszystkich realizatorów bydgoskiego Falstaffa. Wziąłem w sobotę udział w wydarzeniu, o którym będzie się mówić jeszcze bardzo długo, bo było naprawdę niezwykłe.

21. FESTIWAL NOVA MUZYKA I ARCHITEKTURA - TUBICINATORES GEDANENSES


1 lipca 2017, Wieża i Sala Mieszczańska Ratusza Staromiejskiego w Toruniu

21. Międzynarodowy Festiwal „Nova Muzyka i Architektura”
ROCZNICA 500-LECIA REFORMACJI – MUZYKA DOBY PRZEMIAN

TUBICINATORES GEDANENSES

Paweł Hulisz - trąbka historyczna
Emil Miszk - trąbka historyczna
Mirosław Brzozowski - trąbka historyczna
Piotr Kowalkowski - trąbka historyczna
Paweł Szewczyk - kotły historyczne
Błażej Musiałczyk – pozytyw

Turmmusik: koncert z Wieży

C.Ph.E.Bach – Marcia für die Arche, for 3 trumpets & timpani in C major, H. 621, Wq. 188
N.Herman/ Gdańska Tabulatura – Lobt Gott, ihr Christen alle gleich, oprac.Paweł Hulisz
Anonymus /Gdańska Tabulatura  – Surrexit Christus hodie, oprac.Paweł Hulisz
Anonymus – Zwei Märsche :  Der alte Dessauer,  Marche des Volontiers de Saxe

Koncert w Sali Mieszczańskiej

m.in.: G. Fantini - L’Imperiale
Anonymus - Jasna Góra XVI wiek – Intrada
Anonymus - Tabulatura vietoris saeculi XVII wiek Nr 309 Nr 310
Anonymus - Fanfary wg. marszów weselnych z Wielkopolski z XVIII wieku
Jacob van Eyck - Questa dolce sirena
J.S. Bach – preludium chorałowe Vater unser in Himmerleich
Louis-Claude Daquin - Le coucou 

___________

Utworów wykonywanych przez Tubucinatores Gedanenses słucham bardzo często z wydanej przez zespół płyty (Tubicinatores Gedanenses), nigdy jednak nie miałem okazji posłuchać gdańskich trębaczy na żywo i dlatego musiałem pojechać w sobotę do Torunia na ich koncert, który odbył się w ramach 21 Międzynarodowego Festiwalu "Nova Muzyka i Architektura".

Było warto! Tak naprawdę najlepszą recenzją tego wydarzenia były reakcje toruńskiej publiczności, która zarówno w czasie koncertu z wieży Ratusza Staromiejskiego, jak i później w Sali Mieszczańskiej żywo reagowała na każdy kolejny utwór. Były uśmiechy od ucha do ucha, kołysanie, tupanie do rytmu, gestykulacja, podrygiwania i ogromne oklaski na koniec. Bezcenne.

Muzyka dawna wykonywana przez Tubicinatores Gedanenses na kopiach historycznych trąbek i instrumentów perkusyjnych brzmi bardzo naturalnie, czysto, wprowadza w przyjemne wibracje i wprawia w dobry nastrój. Jest głośna, ale to hałas kojący i słodki dla ucha. Dzięki temu, że nie tylko instrumenty, ale i miejsca są historyczne, przenosi też słuchaczy w zupełnie inny wymiar czasoprzestrzeni; tym razem mogliśmy poczuć atmosferę dawnego Torunia.

Bardzo dobrze brzmiał z barokowymi trąbkami odrestaurowany niedawno pozytyw Towarzystwa Bachowskiego w Toruniu; instrument o szlachetnym, ciepłym, charakterystycznym brzmieniu. Błażej Musiałczyk nie tylko akompaniował zespołowi, ale też wykonał utwory solowe, z których największe wrażenie wywarła na mnie Kukułka (Le coucou) Louisa Claude'a Daquin - zgrabna, elegancka i bardzo punktualna.

Na koncercie były też niespodzianki. Okazuje się, że Panowie nie tylko grają, ale także świetnie śpiewają i, że wykonują nie tylko muzykę dawną, bo na bis sprawili publiczności dużą przyjemność wykonując temat z Gwiezdnych Wojen we własnej aranżacji na zespół trąbek historycznych.

Jeśli usłyszycie gdzieś zapowiedź koncertu Tubicinatores Gedanenses, jeśli zobaczycie na plakacie tę nazwę, zróbcie wszystko, żeby w takim wydarzeniu wziąć udział, bo to gwarancja niesamowitych wrażeń i dużej porcji niezwykłej muzyki w bardzo dobrym wykonaniu. Można też wejść na stronę Barokowego Rozkładu Jazdy (barokowyrozkladjazdy.pl), gdzie zawsze znajdziecie aktualne plany koncertowe gdańskich trębaczy.

Już teraz po wpisaniu w wyszukiwarkę kalendarza "Tubicinatores Gedanenses" wyświetli się lista trzech następnych koncertów zespołu. Zapraszam serdecznie.




Toruń: Festiwal Cichej Muzyki i Tango Project











Wczorajsze popołudnie i wieczór w Toruniu wypełniły dwa koncerty. Jak w piosence - bo do tanga trzeba dwojga...

Pierwszy z koncertów nosił tytuł "Pod Prąd" i został zorganizowany w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego przez Towarzystwo Bachowskie w Toruniu w ramach Festiwalu Cichej Muzyki. Była to oficjalna inauguracja pozytywu Towarzystwa Bachowskiego. Koncert nosił dość przewrotny tytuł "Pod Prąd", ponieważ historyczny instrument został zaprezentowany publiczności w towarzystwie wysokiej klasy współczesnych organów cyfrowych Clavia Nord C2D i Hammond XK-1.

Wykonawcami byli wczorajszego wieczoru Marek Toporowski i Irmina Obońska-Toporowska, którzy specjalizują się w wykonawstwie muzyki dawnej, nowy instrument Towarzystwa Bachowskiego trafił więc w naprawdę dobre ręce. Bardzo licznie zgromadzona na koncercie publiczność żywo przyjmowała utwory Johanna Sebastiana Bacha, Wolfganga Amadeusza Mozarta, Antonio Solera, Astora Piazzoli i Ryszarda Borowskiego wykonywane w różnych konfiguracjach - na pozytyw i organy cyfrowe, na cztery ręce, na pozytyw z basso continuo, wreszcie na dwa instrumenty elektroniczne. 

Pięknie wybrzmiała Sonata G-dur, BWV 530 Johanna Sebastiana Bacha, ta sama, która znalazła sie w wydanym przez DUX albumie Johann Sebastian Bach Sonaty BWV 525-530, za który wykonawcy toruńskiego koncertu otrzymali Fryderyka 2017 w kategorii "muzyka dawna". Mimo mojego dość konserwatywnego podejścia do wykonywania muzyki dawnej, bardzo podobały mi się 3 inwencje dwugłosowe Bacha, wykonane przez Irminę Obońską na pozytywie z towarzyszeniem improwizowanego basso continuo zagranego znakomicie przez Marka Toporowskiego na Clavia Nord C2D; były bardzo wdzięczne i eleganckie a dzięki dopełnieniu przez basso continuo te napisane przez Bacha w 1722 roku w celach edukacyjnych (prawdopodobnie dla jego 12-letniego wtedy syna Wilhelma Friedmanna) zyskały bardzo pełne i głębokie brzmienie.

Jednak największe wrażenie wywarła na mnie Fantazja f-moll Woflganga Amadeusza Mozarta (KW 594) i to wcale nie dlatego, że jako jedyna była zagrana na cztery ręce tylko na historycznym pozytywie. Rzadko piszę w swoich relacjach z koncertów o historii poszczególnych utworów, ale tym razem uczynię wyjątek. 

Swoją Fantazję f-moll skomponował Mozart w 1790 na mszę pogrzebową marszałka Ernesta Gideona von Laudon. W liście do swojej żony Konstancji wysłanym 3 października 1790 roku z Frankfurtu nad Menem Mozart pisze:

Miałem mocne postanowienie niezwłocznie napisać Adagio dla zegarmistrza, żeby kilka dukatów mogło wpaść w ręce mojej ukochanej żoneczki. To jednak nie wystarczyło, aby je dokończyć, bo nienawidzę takiej pracy... Dopisywałem tam coś codziennie, ale musiałem to zarzucić, tak byłem znudzony. Gdyby nie waga powodu jego powstania, cała reszta przekonałaby mnie, żebym dał sobie spokój. Mam jednak nadzieję, że się zmuszę i zdążę na czas. O tak! Gdyby to jeszcze był wielki mechanizm zegarowy z piszczałkami jak w organach, byłbym rad; ale że jest to tylko na maleńkie piszczałki, brzmi dla mnie piskliwie i dziecinnie.

Później utwór był rededykowany Galerii Figur Woskowych Josepha Deyma (Müllersche Kunstgalerie) w Wiedniu i Mozart zmienił chyba zdanie o swojej "produkcji", bo uznał ją za niezwykłą dzięki jej sterylności, czystości i zgodności z dziełam sztuki...

A komozycja jest naprawdę piękna, szczególnie środkowe Allegro, które przywołało mi w czasie koncertu ducha koncertów organowych Georga Friedricha Händla. Była Moc!!!

Jak w tym wszystkim wypadły instrumenty elektroniczne? Zaskakująco dobrze. Dźwięk organów cyfrowych Clavia Nord C2D pięknie stapiał się z brzmieniem pozytywu, był przyjemnie miękki, może odrobinę zbyt idealny. Szczególnie dobrze brzmiał w wyższych rejestrach, dźwięki basowe były już bardziej "sztuczne", choć myślę, że to raczej wina nagłośnienia, niż instrumentu. I właśnie nagłośnienie (albo raczej sposób, w jaki były ustawione kolumny) było najsłabszym punktem koncertu. Rozstawienie głośników po obu bokach pozytywu zaburzało chwilami odbiór muzyki, szczególnie utworów przeznaczonych do wykonania na 2 autonomiczne instrumenty. Na "żywym" koncercie wolałbym, żeby te dwa instrumenty brzmiały "obok siebie" albo "naprzeciw siebie"; ustawienie pozytywu pomiędzy głośnikami, z których płynął dźwięk organów cyfrowych czyniło chwilami muzykę podobną do nagrania, zaburzało bieg polifonicznej konstrukcji, brało piękny dźwięk odrestaurowanego pozytywu w nawias.

Duże słowa uznania należą się prowadzącemu wczorajszy koncert Jakubowi Burzyńskiemu. Nie przepadam za zapowiedziami w czasie koncertu; wolę, gdy muzyka mówi sama za siebie. Jakub Burzyński prowadził jednak koncert bardzo profesjonalnie, lekko, ze swadą i poczuciem humoru. No i bez kartki.

Przez zupełny przypadek (choć czasem naprawdę trudno w to uwierzyć, bo i bębny ucichły za oknami dokładnie przed rozpoczęciem pierwszego koncertu, i podwójna tęcza pojawiła się na niebie na zakończenie pięknego wieczoru) program koncertu w Ratuszu zamykały tanga Astora Piazzoli; niczym preludium do następnego niedzielnego wydarzenia - koncertu inauguracyjnego V Międzynarodowy Konkurs i Festiwal Chóralny PER MUSICAM AD ASTRAM im. Mikołaja Kopernika.

O PER MUSICAM AD ASTRAM pisałem już wcześniej  (Per Musicam Ad Astra), dzisiaj kilka słów o koncercie inauguracyjnym.

W toruńskim Dworze Artusa usłyszeliśmy Tango Gloria i Tango Credo, kompozycje argentyńskiego kompozytora Martina Palmeriego, którego podstawę twórczości stanowi tango argentyńskie, wzbogacone elementami jazzu i folkloru argentyńskiego, czyli rozpropagowane przez wspomianego już Astora Piazzollę tango nuevo.

Te dwie monumentalne kompozycje zostały wykonane przez toruński Chór „Astrolabium”, Capellę Bydgostiensis oraz solistów: Martina Palmeriego (fortepian), Mario Stefano Pietrodarchi (bandoneon), Aleksandrę Turalską (sopran), Agatę Schmidt (mezzosopran) i Łukasza Klimczaka (baryton) a całością pokierowała Kinga Litowska. 

Bardzo lubię patrzeć na kobiety-dyrygentki; prowadzą one zespoły zupełnie inaczej niż mężczyźni: tanecznie, z wielką gracją i z subtelną elegancją, czasami odnoszę wrażenie, że dyrygują nie one a muzyka, która przez nie przepływa. Tak było i tym razem, sposób przekazywania swojego wyobrażenia o muzyce Kingi Litowskiej to raczej przesyłanie pozytywnych wibracji niż prosty ruch czy gest. Byłem pod wielkim wrażeniem.

W utworach Martina Palmeriego jest gęsto, bardzo gęsto. To polifonia brzmień, faktur, pomysłów, melodii, rytmu a interwał potrzebnych do ich wykonania środków jest naprawdę ogromny. Nie wszystkie fragmenty Tango Gloria i Tango Credo do mnie wczorajszego wieczoru przemówiły, ale były takie, których długo nie zapomnę... Domine Fili Unigenite, Iesu Christe (Panie, Synu Jednorodzony, Jezu Chryste) z Tango Gloria - cudownie liryczne, spójne, wzruszające; Et homo factus est (I stał się człowiekiem) z Tango Credo - niezwykłe zawieszenie, niemal wypowiedziane, podkreślające wagę Narodzenia i jego konsekwencje; passus, et sepultus est (został umęczony i pogrzebany) - przejmujące i dotkliwe, niczym w pasjach Johanna Sebastiana Bacha, a po nim et resurrexit tertia die (i trzeciego dnia zmartwychwstał) - odrodzenie, nawet dla osób, któe nie znają łacińskiego tekstu wyznania wiary było jasne, że to Tango Zmartwychwstania... 

Zarówno chór Astrolabium, jak i Capella Bydgotiensis, zespoły które znałem dotąd raczej z wykonań muzyki dawnej, bardzo dobrze oddały poetykę kompozycji Palmeriego i znakomicie poradziły sobie z wymagającą materią tej muzyki; było stylowo i charakternie. Także soliści stanęli na wysokości zadania. Szczególne brawa należą się niezwykle autentycznej Agacie Schmidt, czułem tę radość, którą czerpie ze śpiewania i Aleksandrze Turalskiej, bardziej powściągliwej, ale nie mniej prawdziwej. Także śpiewający partię barytonową Łukasz Klimczak dobrze oddał głosowo emocje Tango Gloria, trochę gorzej było jednak jeśli chodzi o słowa; chwilami nie byłem pewny, w jakim języku śpiewa.

Siedziałem całkiem blisko estrady, widziałem więc, jak bardzo przeżywal ten koncert kompozytor grający tego wieczoru na fortepianie. Zdawało się, że spiewa i gra razem ze wszystkimi i na wszystkim. To wspomnienie bezcenne. Przyglądałem się też z bliska emocjom innej wyjątowej postaci, dla mnie osobiście gwiazdy toruńskiego koncertu. Takich emocji, takiej prawdy i takiego żaru, jakie pokazał Mario Stefano Pietrodarchi się nie zapomina. I tej jedności, którą na kilkadziesiąt minut stanowili on i jego bandoneon...

_______________

1.

Festiwal Cichej Muzyki

Sala Mieszczańska Ratusza Staromiejskiego w Toruniu
niedziela, 25 czerwca 2017, godz. 17.00

POD PRĄD

Wykonawcy:
Marek Toporowski i Irmina Obońska – Toporowska

Program:
Antonio Soler: I koncert na dwoje organów C-dur

Johann Sebastian Bach: 
Trzy Inwencje dwugłosowe (d-moll, F-dur, a-moll) z basso continuo
Sonata G-dur, BWV 530
Sinfonia h-moll w wersji na 4 głosy w opracowaniu Ryszarda Borowskiego

Wolfgang Amadeusz Mozart: Fantasia organowa f-moll, KV 594

Ryszard Borowski:
Fuga na temat Mozarta
Utwór bez tytułu

Astor Piazzola:
Dwa tanga - Adios Nonino i Preparense


***

2.

V Międzynarodowy Konkurs i Festiwal Chóralny PER MUSICAM AD ASTRAM im. Mikołaja Kopernika

Dwór Artusa w Toruniu
niedziela, 25 czerwca 2017, godz. 19.00

Koncert inauguracyjny: TANGO PROJECT

Wykonawcy:
Martin Palmeri (fortepian)
Mario Stefano Pietrodarchi (bandoneon)
Aleksandra Turalska (sopran)
Agata Schmidt (mezzosopran)
Łukasz Klimczak (baryton)
Chór Astrolabium
Orkiestra Kameralna Capella Bydgostiensis
Kinga Litowska - dyrygent

Program:
Martin Palmeri: Tango Gloria i Tango Credo



V Międzynarodowy Konkurs i Festiwal Chóralny im. M. Kopernika PER MUSICAM AD ASTRA



Już w ten weekend rozpoczyna się V Międzynarodowy Konkurs i Festiwal Chóralny im. M. Kopernika PER MUSICAM AD ASTRA. Zainteresowałem się nim dzięki toruńskiemu chórowi Astrolabium, którego słuchałem wielokrotnie i za każdym razem byłem pod dużym wrażeniem jego klasy. Nie każdy zespół poradziłby sobie z maratonem koncertowym, jakim jest wykonanie wszystkich sześciu kantat Oratorium na Boże Narodzenie Johanna Sebastiana Bacha, nie każdy sprostałby bardzo wymagającej Pasji według św. Marka. A Astrolabium poradziło sobie znakomicie (Pasja według św. Marka).

I właśnie koncerty chóru Astrolabium rozpoczną tegoroczną edycję festiwalu PER MUSICAM AD ASTRA. W sobotę 24 czerwca w Bazylice Konkatedralnej w Chełmży i w niedzielę 25 czerwca w Dworze Artusa w Toruniu usłyszymy Tango Gloria i Tango Credo Martina Palmeriego. Podstawę twórczości tego kompozytora stanowi tango argentyńskie, wzbogacone elementami jazzu i folkloru argentyńskiego, czyli rozpropagowane przez Astora Piazzollę tango nuevo. Wykonawcami koncertów „Tango Project” będą oprócz Astrolabium także Mario Stefano Pietrodarchi (bandoneon), Aleksandra Turalska (sopran), Agata Schmidt (mezzosopran), Łukasz Klimczak (baryton) i Orkiestra Kameralna Capella Bydgostiensis. Na fortepianie zagra sam kompozytor a całością pokieruje Kinga Litowska.

Interesująco zapowiada się także koncert "Dźwięki Północy” zaproszonego na festiwal Chóru Kameralnego „441 Hz” z Gdańska, który odbędzie się w toruńskim Dworze Artusa w poniedziałek 26 czerwca. Usłyszymy na nim utwory kompozytorów skandynawskich: zarówno kompozycje bardziej nostalgiczne i kontemplacyjne, jak i te oparte o żywiołowy folklor Północy. W ostatnim czasie chór z Gdańska nagrywał płytę z tym właśnie repertuarem, o czym na swojej stronie na Facebooku pisze tak:

Jesteśmy właśnie po nagraniu kolejnej płyty: cztery dni ciężkiej pracy, litry wypitej herbaty i masa pięknych dźwięków! :) Poruszaliśmy się po obszarach północnych. Odkrywaliśmy muzykę inspirowaną kulturą ludu Sami, skandynawski zaśpiew przywołujący gęsi i krowy czy innuicką pieśń. Języki: szwedzki, norweski i fiński mamy już wyćwiczone. Śpiewanie w wymyślonym języku także nie jest nam obce. 

Koniecznie trzeba to usłyszeć na żywo w Toruniu!

W tym roku udział w konkursie chóralnym PER MUSICAM AD ASTRA oprocz zespołów polskich zgłosiły także chóry z Węgier, Norwegii, Portugalii, Finlandii, Czech, Łotwy i Hongkongu. Chóry będą się zmagały w przesłuchaniach konkursowych, a także występowały na Festiwalowych Koncertach przed publicznością w Toruniu, Chełmży, Lubiczu i Inowrocławiu. Szczegóły dotyczące wszystkich wydarzeń Festiwalu można znaleźć na załączonym afiszu, na stronie internetowej PER MUSICAM AD ASTRA oraz na Facebooku.




Inowrocławski Teatr Otwarty - Pustostan, czyli All the world's a stage...


 zdjęcie z portalu inianie.pl

Pozwólcie, że dzisiaj nie będzie o muzyce barokowej. Ale będzie barokowo, bo przecież całą myśl baroku można by zamknąć w stwierdzeniu, że świat jest iluzją, życie jest podobne przedstawieniu a społeczeństwo teatrowi, w którym każdy odgrywa swoją rolę. "All the world's a stage"...

Mało kto o tym wie, ale grałem kiedyś w teatrze. I to nie tylko na altówce. Miałem też rolę mówioną. Jedną jedyną w karierze. Ukryty za kulisami wołałem w kulminacyjnym punkcie spektaklu:

- Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił!!!

Nie przyznam się, ile to było lat temu; w każdym razie w ubiegłym tysiącleciu.

29 maja 2017 roku młodzi aktorzy z tego samego teatru mieli swoją premierę. Gorąco kibicowałem Inowrocławskiemu Teatrowi Otwartemu z widowni. Tym bardziej, że reżyserką "Pustostanu" jest Elżbieta Piniewska, jedna z osób, które wywarły największy wpływ na moją wrażliwość i pasję do sztuki wszelakiej; a największy, jeśli chodzi o miłość i szacunek do słowa.

Temat Pustostanu Maliny Prześlugi wydaje się być łatwy i nośny, bo sztuka jest o Rodzinie, o Świętach i o Kevinie. Każdy przecież kocha swoją rodzinę, każdy uwielbia Święta i każdy ogląda Kevina...

W mieszkaniu widzimy wielopokoleniową rodzinę, która przygotowuje się do Wigilii. To tylko pozory, bo twórcy Pustostanu odbierają nam minuta po minucie świąteczny błogostan, obnażają fałsz i obłudę, która jest w naszym świętowaniu, pozory, które rządzą rodzinnymi relacjami. Bo rodzina, którą łączy jedynie wspólny dach i to samo nazwisko, nie przygotowuje się do Wigilii, tylko do oglądania Kevina. Dwanaście potraw wystawiono na balkon. Gdzieś "poza" jest także duch Świąt. Dzięki chórowi Elfów, który pozornie steruje akcją a jednak jest bezradny niczym w tragedii antycznej, zaczynamy czuć więź z tym, co dzieje się na scenie. I okazuje się, że świętowanie wcale nie jest takie łatwe i sympatyczne. 

Powoli dostrzegamy na scenie nas samych. To, że może i w naszych domach urządzamy festiwal sprzątania, gotowania i kupowania, a nie świętujemy miłość i jedność; że babcia bardziej nam przeszkadza, niż jest źródłem doświadczenia i łącznikiem z tradycją; że wspólne oglądanie telewizji stało się ważniejsze niż siadanie razem przy wigilijnym stole i dzielenie się opłatkiem; że miłość jest głupia i naiwna; że niespodziewany gość jest gościem nieproszonym; że popularne piosenki zimowe zastąpiły Cichą noc i Lulajże Jezuniu...

Że tak naprawdę nie czerpiemy radości z rodzinnych relacji z rodzicami, dziećmi, dziadkami. I, że przestało nam wystarczać bycie ojcem, matką, córką i synem. Chcemy być inni, niż jesteśmy. Lepsi. Idealni. Wszyscy chcą mieć Kevina i wszyscy chcą być Kevinem. Rodzina stała się pusto brzmiącym słowem. Maską, którą zakładamy nie tylko na Święta. 

Autonomiczną decyzją każdego widza będzie to, co zrobi z tym przesłaniem. Czy zapomni  i nałoży z powrotem swoją własną maskę już w drodze do domu; czy zostanie z odrobiną chociaż niepewności; czy rozpocznie proces zmian... A może po powrocie do domu ktoś powie swojemu bliskiemu: Kocham Cię...

Spektakl Inowrocławskiego Teatru Otwartego wywarł na mnie ogromne wrażenie nie dlatego, że to Mój Teatr, ale dlatego, że był to teatr autentyczny, bezpretensjonalny, świeży. Profesjonalny we wszystkich możliwych znaczeniach tego słowa i dopracowany w każdym szczególe. Młodzi ludzie odkryli swoją drogę, mam nadzieję, że choć część z nich będzie pielęgnować tę pasję do teatru i do kultury w ogóle. To skarb.

Wszyscy aktorzy występujący w spektaklu zasługują na duże brawa, ale kreacje trojga z nich najbardziej zapadły mi w pamięć. Gwiazdą poniedziałkowego przedstawienia był dla mnie Szymon Ludwig w roli Syna. Byłem pod urokiem nie tylko tego, jak grał słowem, ale i tego jak bawił się gestem, jak piękne emocje wydobywał z ruchu scenicznego, jaką wagę przykładał do ciszy i jak subtelnie i dyskretnie potrafił przemycić do przedstawienia odrobinę dowcipu.  Słowa uznania należą się też Julii Krzesińskiej w roli Babci - wzruszającej i autentycznej oraz Adamowi Murawskiemu, który brawurowo zagrał rolę Psa - jego bezinteresowne oddanie i bezwarunkową miłość.

Czasami moje relacje z barokowych koncertów kończę prośbą. Tym razem będzie skierowana do Inowrocławskiego Teatru Otwartego i do Elżbiety Piniewskiej.

Proszę o więcej!



_________

Teatr Miejski w Inowrocławiu
poniedziałek, 29 maja 2017

Inowrocławski Teatr Otwarty

PUSTOSTAN

na podstawie sztuki Maliny Prześlugi
reżyseria: Elżbieta Piniewska

Obsada:

Julia Korsakowska - Matka
Szymon Grudzień - Ojciec
Szymon Ludwig - Syn
Lena Pilarowska - Córka
Julia Krzesińska - Babcia
Adam Murawski - Pies
Jakub Lewandowski - Gość
Joanna Świtek - Narrator

Chór Elfów:

Agata Burak, Martyna Gabryszak, Daria Gawęda, Zuzanna Gralak, Daria Jarosz, Katarzyna Sawicka, Wiktor Nogalski i Patryk Radzimski.