B!LIVE, Gra o Tron - odcinek specjalny: FARNACE



Po poniedziałkowej emisji finału siódmego sezonu Gry o tron niepotrzebnie martwiłem się tym, że na następny odcinek trzeba będzie czekać ponad rok. Bo Farnace Antonio Vivaldiego to taka barokowa wersja Game of Thrones. Wszyscy chcą zabić wszystkich, mówienie prawdy nie jest w dobrym tonie, nikt nie ma do nikogo zaufania, nawet dzieci nie mogą się czuć bezpiecznie. Jak z tymi wszystkimi komplikacjami poradzili sobie twórcy warszawskiej inscenizacji Farnace? Znakomicie.

W Teatrze Królewskim w Starej Oranżerii zobaczyliśmy rekonstrukcję opery Vivaldiego. Z dwóch zachowanych manuskryptów wybrano materiał, który jest najciekawszy muzycznie i pozwala zachować odpowiednią dramaturgię. Nad warstwą muzyczną czuwała Lilianna Stawarz, reżyserii przedstawienia podjęła się Natalia Kozłowska. Dekoracje były skromne, podobnie kostiumy, za to ciekawe pomysły na ruch sceniczny, wykorzystanie rekwizytów, często traktowanych symbolicznie oraz gra światła, cienia i dźwięku sprawiły, że spektakl był bardzo plastyczny i wciągający.

Tytułową rolę Farnace, króla Pontu zagrała Anna Radziejewska. I zagrała ją wyjątkowo. Wykreowała wyrazistą postać pełną emocji i wewnętrznych sprzeczności. Aria Gelido in ogni vena, którą znam z kilku zarejestrowanych wykonań, także charakternych panów, była przejmująca i odważna w wyrażaniu uczuć. Była też chyba najbardziej męska z tych, które znam.

Bardzo poruszająca była Elżbieta Wróblewska w roli żony Farnace - Tamiri. Zarówno arie, jak i recytatywy w jej wykonaniu były głębokie, ciemne i żarliwe. Obiektem nienawiści i żądzy zabijania jest w tekście syn Tamiri. Elżbieta Wróblewska występowała na scenie razem ze swoim własnym synem Mieszkiem, co nadało jej postaci bardzo wiarygodnego, osobistego, wzruszającego charakteru. Zresztą kilkuletni Mieszko także jest świetnym aktorem. Na scenie jasnowłosy, spokojny, niewinny anioł; po spektaklu rozbrykany, ruchliwy przedszkolak. A z jaką klasą przyjmował gratulacje!

Idealnie została obsadzona rola złej teściowej - Berenice. Urszula Kryger nie dość, że była znakomita od strony wokalnej, to zdołała nadać kreowanej przez siebie postaci cechy diaboliczej, lodowatej i żądnej zemsty królowej. Od bardzo dobrej strony pokazała się też Joanna Krasuska-Motulewicz w roli Selindy. Było zalotnie i z charakterem.

Jeśli chodzi o wokalistów, przyjąłem ich role z mniejszym zachwytem. Zarówno Jan Jakub Monowid, jak i Przemysław Baiński byli bardzo powściągliwi, w ich kreacjach było dużo mniej emocji i pasji. Ale był jeden wyjątek. L'usignolo. Słowik.

Kacper Szelążek w roli Gilade, wodza wojsk królowej Berenice był olśniewający. Ten młody polski kontratenor dysponuje czystym, pięknym, barwnym głosem, potrafi się sprawnie poruszać w dużym interwale środków wykonawczych i robi to wszystko z dużą swobodą i precyzją. Także od strony aktorskiej pokazał się z najlepszej strony. W burzliwym - dosłownie i w przenośni - finale pierwszego aktu, to najpierw właśnie w jego gestach zobaczyłem i poczułem deszcz. Kacper Szelążek ma też wielką zdolność do poruszania publiczności. Po arii Farnace Gelido in ogni vena wykonanej przez Annę Radziejewską, to właśnie zaśpiewane przez niego arie: Scherza l'aura lusinghiera i Quell'usignuolo che innamorato zyskały największy aplauz widzów.

Dużą siłą przedstawienia była warstwa instrumentalna. Antonio Vivaldi bardzo ją zróżnicował, często zmienia się zarówno instrumentarium, jak i charakter muzyki. Royal Baroque Ensemble pod kierunkiem Lilianny Stawarz poradził sobie z tym materiałem bardzo dobrze. Wszystko zabrzmiało świeżo i rzetelnie, bardzo często zespół stawał się jednym z głównych bohaterów widowiska, jak we wspomnianej już arii Gelido in ogni vena, gdy przejmująca muzyka współbudowała napięcie. Kiedy jakby z nicości wyłoniło się instrumentalne da capo przeszły mnie ciarki. Dokładnie tak, jak w tekście arii: krew w żyłach została skutecznie zmrożona.

Bardzo dobrze został przeprowadzony pomysł podziału grupy basso continuo na dwie części i przepływania akompaniamentu z jednej grupy do drugiej tak, żeby podkreślić interakcje bohaterów. Nadało to dużej dynamiki i świetnie współgrało z tym, co działo się na scenie.

W pierwszej grupie basso continuo partie klawesynowe zostały zagrane brawurowo przez Liliannę Stawarz. Lilianna Stawarz poprowadziła też cały zespół. Powtarzam to czasem, ale kiedy zespołem kierują kobiety, zdaje mi się, że na te kilkadziesiąt minut koncertu, czy przedstawienia to one stają się Muzyką. Tak było i tym razem. Sposób prowadzenia zespołu przez Liliannę Stawarz to nie kierowanie, pokazywanie, czy dyrygowanie, ale przekazywanie dobrej energii, pozytywnych wibracji i pięknych emocji, które płyną z muzyki. Było cudownie.

Drugą grupę basso continuo tworzyli Henryk Kasperczak grający na chitarrone, Maciej Łukaszuk na wiolonczeli i Krzysztof Garstka na klawesynie. Panowie stworzyli bardzo zgrane trio, świetnie współpracowali nie tylko ze sobą, ale też bacznie obserwowali co działo się na scenie. Klawesynowe wprowadzenia oraz gęste i eleganckie przebiegi i ozdobniki Krzysztofa Garstki brzmiały niesamowicie, a akompaniament Henryka Kasperczaka tam gdzie było to potrzebne dodawał wigoru, w innych miejscach nadawał muzyce lekkości i wdzięku, jak w arii "Scherza l'aura lusinghiera", w której chitarrone stało się tak naprawdę instrumentem solowym. Chitarrone i klawesyn bardzo dobrze się uzupełniają, obydwa instrumenty są przecież do pewnego stopnia także instrumentami perkusyjnymi.

Trochę szkoda, że nie wszyscy wczytywali się do końca w ten przekaz. Wiolonczela w pierwszej grupie basso continuo była chwilami poza tętnem muzyki, a dzwoneczki w arii Słowika mało responsywne. Czasami zajmowało długą chwilę, zanim ich dźwięk wyraźnie i z gracją "zagrany" ręką przez Liliannę Stawarz zabrzmiał też na instrumencie. Były też niestety znane mi już z zeszłorocznej inscenizacji "Semiramide riconosciuta" wędrówki ludów. Wcale nie bezdźwięczne pojawianie się i znikanie instrumentalistów w orkiestronie odwracało uwagę od przedstawienia i było nieco nieeleganckie.

/W tym miejscu pojawi się akapit dotyczący zakończenia Farnace. Ale to dopiero 5 września po ostatnim spektaklu w Starej Oranżerii. Sam nie lubię, gdy w czasie oglądania Gry o tron jestem atakowany przez spoilery, więc i Wam tej przykrości nie wyrządzę /

Jeśli nie macie jeszcze planów na dzisiejszy lub wtorkowy wieczór, zapraszam do Muzeum Łazienki Królewskie. Na pewno nie będziecie tego żałować!

edit BGN! 6.09.2017:  Zakończenie Farnace też miało coś z siódmego sezonu Gry o tron. Akcja gwałtownie przyspieszyła, wątki się poplątały a ja poczułem lekką dezorientację. Zresztą chyba nie tylko ja, bo kiedy na scenie padło pytanie: I cóż teraz zrobić? a bohaterowie odpowiedzieli: Nie wiem, nie wiem, wśród publiczności dało się usłyszeć śmiech. Ale był to śmiech życzliwy, bo całość warszawskiej realizacji Farnace należy uznać za wyjątkowo udaną. Aż szkoda, że spektakle realizowane przez stowarzyszenie Dramma per Musica można oglądać jedynie podczas wrześniowego festiwalu. Inscenizacji jest już kilka, wokalistów i instrumentalistów mamy naprawdę niezłych, piękny teatr jest bardzo gościnny a rozmiłowanie polskiej publiczności w muzyce dawnej rośnie, także w operze barokowej, o czym mogą świadczyć wyprzedane bilety na Farnace... Myślę, że na mapie instytucji kulturalnych znalazłoby się miejsce na Warszawską Operę Barokową. Business plan mogę napisać ;).
________

2 września 2017, 18.00
III Festiwal Oper Barokowych Dramma per Musica

Teatr Królewski w Starej Oranżerii

Antonio Vivaldi (1678-1741)
Farnace
dramma per musica do libretta Antonio Maria Lucchini

obsada:
Farnace – Anna Radziejewska
Tamiri – Elżbieta Wróblewska
Berenice – Urszula Kryger
Gilade – Kacper Szelążek
Selinda – Joanna Krasuska-Motulewicz
Pompeo – Jan Jakub Monowid
Aquilio – Przemysław Baiński
Straże – Edgar Lewandowski, Krzysztof Bujnicki
Chłopiec – Mieszko Rydzewski

Royal Baroque Ensemble

kierownictwo muzyczne – Lilianna Stawarz

reżyseria – Natalia Kozłowska

fot. Kinga Karpati

0 komentarze:

Prześlij komentarz