Madryt. Miasto sztuki.


To była daleka wyprawa. Daleka, ale piękna i pełna wielu wrażeń. Także tych kulturalnych.

Madryt to miasto sztuki. W trzech największych muzeach: Prado, Reina Sofia i Thyssen Bornemisza zgromadzone są kolekcje, które zapierają dech w piersiach. I wszystkie są na wyciągnięcie ręki. Bez szyb kuloodpornych, barierek i gablot. W Museo Nacional Thyssen-Bornemisza Raj Tintoretta wisi na ścianie hallu wejściowego. Przy rzeźbach Rodina. Jak gdyby nigdy nic. Na wizytę w Prado trzeba zarezerwować przynajmniej kilka godzin. A najlepiej wybrać kilka sal i po prostu w nich posiedzieć. Ja swój plan na następny raz już mam: Lot czarownic Francisco Goi, Ogród rozkoszy ziemskich Hieronima Boscha, Hippomenesa i Atalantę Guido Reniego oraz Grupę z San Ildefonso z Orestesem i Pyladesem, czy jak chcą inni Kastorem i Polluksem albo Hypnosem i Tanatosem. Nieistotne. Rzeźba jest nieziemska.

Jeśli ktoś woli sztukę bardziej odjechaną, powinien obrać kierunek na Museo Nacional Centro de Arte Reina Sofía z bogatą kolekcją dzieł Pabla Picassa, Salvadora Dalego i Joana Miró. Ostrzegam. Do Guerniki dopchać się nie sposób.
Oprócz wystaw stałych, na pewno znajdziecie też dla siebie coś interesującego na wystawach czasowych. Kiedy byliśmy w Madrycie kusili między innymi Andy Warhol i Alfons Mucha. Czasu starczyło jednak tylko na coś absolutnie wyjątkowego, wystawę Manolo Blahnik. The art of shoes zorganizowaną przez Vogue Spain i Manolo Blahnika osobiście w Museo Nacional de Artes Decorativas. Proszę sobie wyobrazić w jednym miejscu 212 par butów, z których każde jest dziełem sztuki. Plus 80 rysunków i kilka projekcji filmowych. Zawrót głowy.

Madryt to także miasto muzyki. Ma piękną operę i kilka dużych sal koncertowych. Zdołaliśmy odwiedzić tylko jedną z nich - Auditorio Nacional de Música. Za to aż na dwóch barokowych koncertach!



Pierwszym z nich była Pasja według św. Mateusza, BWV 244 Jana Sebastiana Bacha, którą wykonali Orquesta y Coro Nacionales de España (OCNE), chór chłopięcy Escolanía del Escorial oraz soliści: Sylvia Schwartz, Paula Murrihy, Michael Schade, Samuel Boden, Neal Davies i Christian Immler. Całością pokierował David Afkham.

Wstęp nie był dobry. Ze względów pozamuzycznych. Otóż wyraźnie pijany Don Miguel, który wpuszczał do budynku postawił sobie za cel z sobie tylko wiadomych powodów nie wpuścić nas na koncert. Było bardzo nieprzyjemnie.

A sam koncert? To jasne, że wziąłem poprawkę na to, że Pasja będzie wykonywana przez symfoników, ilość muzyków na estradzie była jednak nadspodziewanie duża. Coś około dwóch setek. Może nawet więcej. W takich warunkach Pasja była zbyt głośna i zbyt powolna. Monumentalna. Moje zdanie na temat substytuowania fletów barokowych i obojów da caccia przez współczesne instrumenty też jest znane. Bach to dla mnie jednak coś więcej niż zestawienie głosów, instrumentów, melodii. Dla niego choćby i na koniec świata.

David Afkham zdołał ujarzmić muzyczny pułk i obyło się bez chaosu, co nie zawsze się udaje. Bardzo dobrze spisał się duet Michael Schade (Ewangelista) i Christian Immler (Jezus). Było sugestywnie i zajmująco. Piękny obraz (wizualnie i wokalnie) stworzył chór chłopięcy z Eskurialu. Gwiazdą wieczoru był jednak dla mnie Fahmi Alqhai, gambista – wirtuoz. Solo w Komm, süßes Kreuz było doskonałe, także Aria Geduld! Wenn mich falsche Zungen stechen zabrzmiała znakomicie. Także dzięki Samuelowi Bodenowi, który zaśpiewał stylowo, precyzyjnie, bez zbędnych udziwnieni i emfazy.

Najlepsze na koniec.



Narodowe Centrum Rozpowszechniania Muzyki, bo tak chyba należy przetłumaczyć nazwę Centro Nacional para la Difusión Musical (CNDM), jest częścią Narodowego Instytutu Sztuki i Muzyki (INAEM), a jego celem jest promowanie komponowania i rozpowszechniania współczesnej muzyki hiszpańskiej a także odzyskiwanie i upowszechnianie muzyki historycznej, w tym muzyki dawnej. Mimo, że siedzibą Centrum jest Madryt, działa na terenie całej Hiszpanii. Jednym z cykli koncertowych organizowanych przez CNDM jest Universo Barroco.

Zazdroszczę Madrytowi takiego cyklu, tylko w tym sezonie zorganizowano dobrze ponad 20 koncertów i zaproszono takie sławy jak William Christie, Diego Fasolis, Jordi Savall, Martin Haselböck, Rinaldo Alessandrini, Giovanni Antonini, Fabio Biondi, Thomas Hengelbrock, takie zespoły jak Les Arts Florissants, The King’s Consort, The English Concert, Hespèrion XXI, Concerto Italiano, Giardino Armonico, Europa Galante, Vox Luminis i wiele innych.

W niedzielę, dzięki zaproszeniu otrzymanemu od CNDM (Muchas gracias, Directora Gema Parra Píriz!) wziąłem udział w koncercie światoweł sławy czeskiej mezzosopranistki Magdaleny Koženy oraz zespołu Le Concert D’Astrée pod dyrekcją Emmanuelle Haïm, którzy wykonali program Heroínas (Bohaterki) z wyborem arii i części instrumentalnych z kompozycji Jean’a-Philippe’a Rameau (Hippolyte et Aricie, Dardanus, Castor et Pollux, Les Indes Galantes) i Marc-Antoine’a Charpentiera (Médée).

Było FANTASTYCZNIE!!! Już sam program został dobrany w sposób bardzo przemyślany i przez cały czas trzymający w napięciu. Nie było czasu nudę. Pozytywne emocje przepływały pomiędzy wykonawcami a publicznością od początku do końca. Wszystko zostało podane w odpowiednich tempach, żywo, energetycznie, tam gdzie trzeba radośnie, w innych miejscach dramatycznie. Charakternie było też dzięki użyciu wielkiej ilości instrumentów perkusyjnych, na których brawurowo poczynał sobie Sylvain Fabre. Pojawiły się blachy, wiatrownice, bębny wszelkich możliwych rozmiarów, talerze i talerzyki. I tamburyny.

Emmanuelle Haïm przedstawiać nie trzeba. Pojawia się także i na Baroque Goes Nuts przy wielu okazjach, np. w kontekście kantat Bacha, polecam  zresztą bardzo płytę Bach: Cantatas, jest świetna. W zapowiedziach przed koncertem w hiszpańskich mediach przedstawiano ją jako wielka damę muzyki barokowej. To złe określenie. Emmanuelle Haïm nie jest stateczną damą. Jest pełna energii, radości, emocji. Jej ruchy przy pulpicie też nie są stonowane. Pokazuje muzykę całą sobą. To taki specyficzny sposób dyrygowania, które maja tylko kobiety, które na te kilkadziesiąt minut koncertu stają się Muzyką. Po prostu. Mamy przykłady takich dyrygentek także w Polsce, choćby Agnieszkę Żarską, czy Martynę Pastuszkę. Zresztą w czasie madryckiego koncertu kilka razy przypominałem sobie bardzo podobny w charakterze koncert Barokowy Smak Orientu, który Martyna Pastuszka i {oh!} Orkiestra Historyczna wykonali jakiś czas temu w Bydgoszczy.

A Magdalena Kožena? To wielka mezzosopranistka. Pełna niewymuszonego wdzięku, ciepła, prostoty, którą przekuwa w swoją siłę. Najpiękniejsze były chyba aria Fedry Cruelle mère des amours z Hipolita i Arycji Rameau, Monolog Ma fureur, a tant de Rois z Medei Charpentiera i aria Télaïre Tristes apprêts, pâles flambeaux z Kastora i Polluksa, pełen głębokich, dramatycznych emocji lament... Ale największą radość, nie będę tego ukrywać, przyniosły mi bisy, szczególnie aria Dopo notte, atra e funesta z opery Ariodante, HWV 33 Georga Friedricha Händla i Sì dolce è il tormento Claudia Monteverdiego, przy którym wzruszyłem się do łez.

W obu programach koncertowych wypatrzyłem też polskie akcenty. W Orquesta y Coro Nacionales de España solistką w chórze jest Agnieszka Grzywacz a koncertmistrzynią drugich skrzypiec w Le Concert D’Astrée Agnieszka Rychlik. Jeśli ktoś zna którąś z pań Agnieszek, bardzo proszę im ode mnie pogratulować i je serdecznie pozdrowić!

Madryt to miasto sztuki. Jej aktywnym odbiorcom daje możliwości naprawdę ogromne. Hiszpania, podobnie jak Polska, może nawet bardziej, jest w ruinie, więc możemy się szybko przedostać także do innych fascynujących miejsc, np. do oddalonych około 100 km Segovii, czy Toledo. Szybkim pociągiem w niewiele ponad 20 minut. Albo do Alcalá de Henares, gdzie wszędobylski Cervantes patrzy na nas wcale nie ukradkiem, gdzie Uniwersytet wrócił na właściwe sobie miejsce i gdzie przeniosły się polskie bociany. I nie tylko bociany.

Może i nam zdarzy się kiedyś tam wrócić. Oby.









0 komentarze:

Prześlij komentarz